Najpopularniejsze

Archiwum

Configure
- Back To Orginal +

środa, 14 sierpnia 2013

PROJEKT GRZYBNO 2013: dzień 11: gwiazdy tańczą na lodzie, a rowery na mokrym asfalcie

Robią to równie widowiskowo, tylko w mniej komfortowych warunkach.

Poranek rozpoczął się naprawdę obiecująco. Przy pięknej pogodzie zrobiłam dwanaście (a jakże! w końcu sponsorem ostatnich treningów jest liczba 12!) podbiegów pod wielki grzybnowski wąwóz. Około godziny 11 miałam jechać na swoją nową szosową pętlę i zrobić na niej 60 km (5x12 ;-)), ale jako że przed 14-stą trzeba było wyruszać do Gdańska, postanowiłam wybrać się na szoskę szybciej. I bardzo dobrze, bo gdybym zebrała się na trening pół godziny później, to już nawet nie wyszłabym z domu.

Znowu pogoda pokrzyżowała mi plany. Pisałam wczoraj, że nie praktykuję jazdy na mokrej i śliskiej szosie, bo jest zbyt duże ryzyko wyrąbania się pod auto. Jednak, jak to zwykle bywa, rzeczywistość weryfikuje plany, a tradycją jest, że w Grzybnie niechcąco testuję nowe rozwiązania. Podczas zeszłorocznych wakacji po raz pierwszy jeździłam (wówczas jeszcze zupełnie nową) szosówką po OKROPNEJ drodze krajowej numer dwadzieścia, na której co chwilę mijały mnie rozpędzone tiry, próbujące pourywać sobie nawzajem lusterka. W tym roku sprawdziłam, jak się jedzie na cieniutkich i gładkich oponach w ulewie.

Wiedziałam że tak będzie- już rano, gdy zaczynałam biegową rozgrzewkę, wiatr prawie urwał mi głowę. Wyjechałam na moim rumaku zwanym Giantino z Grzybna i czułam, że wicher robi ze mną co chce. Miotało mi rowerem na prawo i lewo (nie chcę nawet sobie wyobrażać, co by było, gdybym miała pełne koło). Jakoś dotoczyłam się do Kartuz, skręciłam w stronę Kolonii i wtedy dopiero się zaczęło.. Widziałam też, że jadę w stronę czarnych chmur, a to oznaczało tylko jedno: modliłam się tylko, żeby nadchodząca burza nie złapała mnie, kiedy będę przemierzać te parę kilometrów w środku lasu, jakie mam po drodze na pętli. Ledwo wjechałam w las i zaczęło padać- po kilku minutach czułam się tak, jakbym jechała po tafli jeziora. Specjalnie założyłam na ten trening nowe Compressporty, żeby było mi choć trochę cieplej.. tymczasem skarpety kompresyjne szybko zamieniły się w kompresy lodowe. Mróz.

Dojechałam do zawrotki na pętli i zadzwoniłam do Wojtka, żeby powiedzieć mu, że jestem przemoczona, zmarźnięta, a co najgorsze rower przestał mi hamować, więc będę wracać niedługo w stronę Grzybna (skracając wycieczkę z 60 do 30 km, chlip...). Właściwie "zadzwoniłam" to za dużo powiedziane, bo okazało się, że Play nie ma zasięgu we wsi zwanej Kolonią.. Podjechałam kawałek dalej, spróbowałam jeszcze raz- i jeszcze kawałek, i jeszcze trochę.. Próby spełzły na niczym, więc (przemrożona już do szpiku kości) wskoczyłam na rower i pojechałam w stronę Kartuz. Wtedy usłyszałam telefon. Zatrzymałam się, zsiadłam z roweru, żeby sięgnąć do torebki podsiodłowej, chciałam oddzwonić i.. znowu brak zasięgu. A więc powrót do miejsca, gdzie sieć jeszcze była. Te podchody trwały dobrych kilka minut, aż w końcu udało mi się skontaktować z moim wybawcą, który właśnie wybierał się do mnie z wozem serwisowym. Spotkaliśmy się kilka kilometrów przed miastem i do Kartuz podjechałam z eskortą :-)


Gdyby nie te problemy z hamowaniem, chętnie pojechałabym na drugą pętlę- w sumie podczas jazdy nie było mi nawet zimno. Jednak na każdym zjeździe przeżywałam konflikt tragiczny- nie chciałam się rozpędzać, bo mokro i ślisko, ale nie mogłam hamować, bo.. mokro i ślisko. W efekcie prawie każdy zakręt i zjazd pokonywałam w tempie sieroty bożej, co pierwszy raz siedzi na rowerze. Echm życie, jakieś ty podłe.

Czekam z utęsknieniem na te upały, które rzekomo mają przyjść na weekend. Na pewno ostatnio wspominałam, że nienawidzę zimna, ale muszę powiedzieć to jeszcze raz: JEZU, JAK JA NIE ZNOSZĘ, JAK JEST MI ZIMNO. Dziś do wieczora przestało padać może na godzinę, przez cały pozostały czas towarzyszył nam deszcz, ulewa bądź nawałnica. Moje sandały, buty do biegania terenowego, szosowe buty spd i jedna z par butów do chodzenia są już całkowicie mokre i nie widzę perspektyw na ich rychłe wyschnięcie. Nie wspomnę już o piance, której nogawki nie mogą dojść do siebie już od soboty... Gdzie są moje upały?! No nie mówcie, błagam, że już po lecie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz