W tym roku jeszcze na pewno gdzieś wystartuję - opcja minimum to zawody pływackie w grudniu i jakiś bieg (umh, czy ja powiedziałam "bieg"?), ale tegoroczne starty w triathlonie z całą pewnością dobiegły końca.
Szkoda że MTBowe też - i to jeszcze zanim się zaczęły.
Od połowy lipca jeździłam po trasie wrześniowego maratonu mtb, żeby wreszcie móc przejechać się na góralu trochę szybciej i mocniej. Warunek był jeden: muszę wreszcie pokonać wszystkie podjazdy na trasie. To miało być dla mnie takie potwierdzenie, że daję radę i że prawdopodobnie nikogo nie zabiję na trasie. Oraz że nie będę ostatnia. Długo z tym tematem walczyłam, kosztowało mnie to wiele prób i nerwów, poddawałam się dziesięć razy, ale w końcu wjechałam. (Nigdy nie rezygnujcie ze swoich marzeń! Wysiłek, pot, łzy, wyrzeczenia i znój w końcu się opłacą. Nie ma rzeczy niemożliwych - trzeba próbować aż się uda. No, a jeśli się nie uda, to zawsze możecie spróbować na przykład zmienić kasetę na taką czterdziestodwuzębową.
Oto cały sekret. Tak czy inaczej - nawet jeśli nie dodało mi to umiejętności, to z pewnością odjęło wymówki. I naprawdę, naprawdę, naprawdę chciałam wystartować i pobawić się w rowerowego zdobywcę lasu, zwłaszcza że ta zabawa zaczęła mi się całkiem serio podobać. Nie tym razem. Ale nie szkodzi - dobrze że teraz a nie przed mistrzostwami Polski w triathlonie.)
Ostatni trening zrobiłam w sobotę rano. Potem leżałam plackiem aż do poniedziałku (tutaj wpis na ten temat). Następnie wywlokłam się do fizjoterapeuty na zabiegi i po lekarstwo. Zaryczałam całe prześcieradło, gdy tylko elektromagnes dotknął moich pleców, a po leku przeciwzapalnym zaliczyłam spowolnienie totalne, za to ból kręgosłupa pozostał nietknięty. Bolało jak leżałam, bolało jak siedziałam, cholernie bolało jak stałam. Najbardziej komfortowo było mi na fotelu kierowcy w Toyotce. Psychicznie zresztą też, bo tylko w ten sposób mogłam dokonywać sprawnego poruszania się po mieście. We wtorek było już trochę lepiej, ale w dalszym ciągu wyjście z psami było balansowaniem na krawędzi wytrzymałości. Za to w środę od rana już wiedziałam że będzie dobrze. Nie byłoby tak, gdybym nie była pod dobrą opieką fizjoterapeutyczną. Jeszcze do niedawna każdy uraz i każda kontuzja były niekończącym się pasmem wątpliwości i pytań: jak ja sobie z tym poradzę, którą z dróg wybrać, komu zaufać, czyich rad posłuchać. Teraz wiem, że jestem w dobrych rękach, które mają wiedzę i narzędzia, żeby wyciągnąć mnie z każdej trudnej sytuacji. W środę od rana byłam już dobrej myśli. Wróciłam do świata żywych. Cieszę się, autentycznie się cieszę, że mogę zwyczajnie przejść się z psem po plaży i że zejście z łóżka nie zajmuje mi trzech minut i nie wymaga alpejskich kombinacji.
Z jakiegoś powodu lubię to treningowe cierpienie i całe to zmęczenie. Dziwnie się wstaje rano z myślą, że mam przed sobą cały długi dzień, podczas którego nie spotkają mnie żadne nadzwyczajne przygody. Bardzo źle się z tym czuję fizycznie i jeszcze gorzej psychicznie - ale to wszystko jest tylko chwilowe. Nie stało się nic wielkiego, żadna tragedia. Po prostu wkurza.
Trochę jestem zła, ale nic się nie dzieje bez przyczyny. Zbierało się i zbierało. Coś tam ciągnęło, coś tam pobolewało, Wojtek nawet zasugerował, że chętnie dałby mi trochę przerwy od biegania, ale reakcja była dość oczywista - prawie rozwód. Gdyby nie ta wymuszona tygodniowa przerwa, nigdy w życiu nie zrobiłabym roztrenowania świadomie i dobrowolnie. Najbardziej się złoszczę, że straciłam taki fajny tydzień na jeżdżenie na rowerze. Po wielkich bojach i dyskusjach udało mi się już prawie wynegocjować, że w tym tygodniu mogę sobie porwać Emondzię kiedy chcę i
Wyobrażam sobie że roztrenowanie to taki czas, kiedy można popróbować zupełnie innych aktywności i dyscyplin sportu, spotkać się z dawno nie widzianymi znajomymi, pojechać na krótkie wakacje w jakieś ciekawe miejsce. Jeśli kończę właśnie swoje roztrenowanie, to zupełnie mi to nie wyszło, ale czy miało w ogóle szansę powodzenia? Kręci mnie rower, pływanie i bieganie, moi dawno nie widziani znajomi zwykle pracują w tych godzinach, w których chętnie bym się z nimi spotkała, a wtedy gdy oni mogą się spotkać ze mną, ja już dawno śpię. Na domiar złego mieszkam w pięknym miejscu, w które ludzie przyjeżdżają na wakacje.
Wszystko nie tak :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz